Dzieciństwo spędziłem w Szczecinie. Gdy o nim pomyślę, mam przed oczami przede wszystkim babcię Rozalię. Była najważniejszą osobą w rodzinie. To na jej cześć moja córka ma na imię Rozalia. Babcia mnie wychowywała, bo mama była zajęta pracą. Jest lekarzem reumatologiem, wciąż czynnym zawodowo. Tworzyła w Szczecinie oddział reumatologiczny, dziś pracuje w przychodni.
Babcia Rozalia zajmowała się domem, gotowaniem, odprowadzaniem mnie do szkoły, a także znoszeniem moich histerii. Istnieje taka rodzinna anegdota, która mówi, że ja jako 5-letni osobnik, gdy coś mi się nie podobało, potrafiłem położyć się na ulicy i tak długo dochodzić swoich praw, aż stawiałem na swoim. Babcia to wszystko znosiła ze stoickim spokojem. Była osobą niebywale cierpliwą, mądrą, nie pamiętam, żeby podnosiła na mnie głos. Może raz czy dwa próbowała dać mi lekkie lanie, goniąc mnie z kapciem dookoła stołu. Ale że korzenie mojej rodziny wywodzą się z Lwowa, dobroduszność i brak chęci do jakichkolwiek kłótni mamy we krwi.
Mimo tych ataków histerii, które mi się zdarzały, byłem dosyć grzecznym chłopcem. Dobrze się uczyłem. Nie byłem jednak dzieckiem przedszkola, bo opiekowała się mną babcia. Nie jeździłem też na kolonie. Wakacje spędzaliśmy w Pobierowie. Mama pracowała tam w ambulatorium.
Mieszkaliśmy w domku letniskowym. Całymi dniami przesiadywaliśmy na plaży, a mama donosiła nam tylko obiady. To były piękne wakacje.
Śmieję się czasem, że moje dzieciństwo trwało przez 18 lat. Dopiero w klasie maturalnej zacząłem myśleć o życiu trochę poważniej.