- Kiedyś powiedział pan o sobie, że jest mężem i ojcem, podróżnikiem, dziennikarzem, gospodarzem programu oraz aktorem. W jakiej kolejności ułożyłby pan te role społeczne?
- Oczywiście rodzina i ojcostwo jest podstawą. Reszta tych wymienionych ma niebagatelny wpływ właśnie na to pierwsze. Jeżeli one się rozwijają, to mam mniej czasu dla bliskich. Wtedy trzeba tak sobie zorganizować życie, żeby rodzina w jak najmniejszym stopniu odczuwała moją nieobecność. Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą trzeba by dodać. Jestem też synem znanego ojca (aktor Jan Nowicki - przyp. red). Bardzo wiele ciekawych, pozytywnych, ale też negatywnych zdarzeń z mojego życia było związanych z moim tatą.
- Nie boi się pan, że biorąc udział w kilku produkcjach jednocześnie, Łukasz Nowicki szybko znudzi się widzom?
- Moje szczęście polega na tym, że mam 39 lat. Starzeję się, ale też nabieram dystansu do wszystkiego. Jestem świadomy, że mam teraz swoje pięć minut. Przecież zaraz może się okazać, że oglądalność "Postaw na milion" będzie niewystarczająca, przyjdzie ktoś lepszy do "Pytania na śniadanie" lub mój wątek w "Barwach szczęścia" nie spodoba się widzom. W ciągu kilku miesięcy te wszystkie rzeczy mogą się skończyć.
- Wiele osób uważa, że życie gwiazdy jest męczące. Rano program, potem po południu drugi, tutaj gala, tam plan zdjęciowy.
- To wszystko sprowadza się znów do organizacji. "Pytanie na śniadanie" trwa do 11.00. Potem mam wolny cały dzień. Teleturniej "Postaw na milion" kręciliśmy przez tydzień w Krakowie. W ciągu tygodnia nakręciliśmy dwanaście odcinków. Wtedy oczywiście nie było czasu na nic innego, ale potem przez pięć miesięcy jesteś wolny. Zdjęcia do "Barw szczęścia" zajmują kilka dni w tygodniu. Patrząc na to wszystko z zewnątrz, rzeczywiście można uznać, że jestem zabiegany. Czasami faktycznie zazdroszczę kolegom, bo ja jadę do pracy, a oni idą na basen czy siłownię. Jednak wierzę, że ten wysiłek mi się opłaci.