"SE": - Powstaje właśnie kolejna seria "Ojca Mateusza". Czego widzowie mogą się spodziewać?
Artur Żmijewski: - Trudno opowiadać, co się będzie działo, żeby nie zdradzić za wiele. Nie zabraknie nowych zagadek do rozwiązania, śmiesznych sytuacji, jednym słowem będzie wszystko, do czego widzów przyzwyczailiśmy.
Patrz: "Ojciec Mateusz" ma swoje przedszkole w Sandomierzu
- Popsuje pan kolejny rower?
- Rowerów już psuć nie będę. Mam nadzieję, że mi się uda. Takie rzeczy nie zdarzają się często, dzięki Bogu.
- Zobaczymy pana znowu w roli reżysera serialu?
- W naszym serialu, podobnie jak w każdym innym, obecna jest cykliczność. Reżyserzy się zmieniają. Zrobiłem kilka odcinków, kolejne zrobię za jakiś czas. Prawdopodobnie wiosną przymierzę się do kolejnych.
Przeczytaj: Artur Żmijewski nie martwi się o pracę w "Ojcu Mateuszu"
- Reżyserowanie i granie jednocześnie nie jest chyba prostą sprawą...
- Taka jest natura tego zawodu. Nie trzeba narzekać, ale się z tym oswoić.
- Pojawiają się głosy, że serial "Ojciec Mateusz" powinien poruszyć wątek pedofilii w Kościele. Zgadza się pan z tym?
- Nie ma takiej potrzeby. Te głosy nie są słuszne. Od samego początku nasz serial opowiadał o pewnym świecie wyidealizowanym. Ten serial opowiada historie o życiu w sposób bajkowy. Nigdy nie było naszym zamysłem, by odwzorowywać rzeczywistość. Ta jest tu przetworzona, jest komedią, bajką i przypowieścią. Nigdy nie opowiadała o życiu, prawdach objawionych. Nie dawała recept, jak żyć.
- Mówi się, że powróci pan też do szpitala w Leśnej Górze, czyli do serialu "Na dobre i na złe"?
- Życie przynosi różne niespodzianki, więc kto to może wiedzieć. Jestem otwarty na propozycje.
Chcesz wiedzieć więcej o serialu "Ojciec Mateusz"? Polub nas na Facebooku!