"M jak miłość" po wakacjach 2020 nowe odcinki od wtorku, 8.09.2020, o godz. 20.55 w TVP2
Robert z "M jak miłość" został zamordowany w bestialskich okolicznościach w 1440 odcinku serialu. Kiedy wiosną 2019 roku policjanci z Lipnicy prowadzili śledztwo w sprawie ohydnego pedofila, którego ofiarą była m.in. Basia Rogowska (Maja Wudkiewicz), wiedziony intuicją Wroński wpadł na pewien trop. Odkrył, że zboczeńcem jest Dariusz Stadnicki, ojciec Rafała, wysoko postawiony urzędnik w biurze sołtys Kisielowej (Małgorzata Różniatowska).
Niestety źle się to dla niego skończyło. W 1440 odcinku "M jak miłość" Robert nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim właśnie się znalazł kiedy wkroczył do domu Stadnickiego, żeby go przesłuchać. Pedofil zabił policjanta, wymierzając mu potężny cios w głowę butelką. Później pozbył się ciała.
W nowym sezonie "M jak miłość" sprawa śmierci Roberta powróci, bo Rafał i ksiądz z Lipnicy będą desperacko próbowali ukryć przed Alą w jakich okolicznościach zginął jej brat. Zakochana w Rafale nastolatka jednak dowie się, że jej serce zabiło mocniej do syna mordercy Roberta!
Już w 1528 odcinku "M jak miłość" Rafał obieca proboszczowi, że zaopiekuje się Alą przez wzgląd na pamięć Wrońskiego. Początkowo będzie się troszczył o nią jak straszny brat, ale niedługo potem w "M jak miłość" po wakacjach 2020 połączy ich szalona miłość.
Sprawdź też: M jak miłość. Dramat Rafała Mroczka. Walczy o opiekę nad 4-letnią córką
Filip Gurłacz po odejściu z "M jak miłość" wciąż będzie obecny duchem w serialu. A wszystko za sprawą Ali i Rafała, których połączy śmierć Roberta. Aktor pożegnał się z "M jak miłość" dwa lata temu, jednak dopiero teraz ujawnił jak to się stało, że odszedł z serialu. Okazuje się, że Gurłacz wcale tego nie chciał. To była decyzja produkcji "M jak miłość", by uśmiercić jego bohatera Roberta.
- Sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. To nie jest tak, że ja odszedłem z "M jak miłość", to nie do końca jest tak, że zrezygnowałem. Natomiast to jest taka kuluarowa i nierozwiązana sytuacja, że nawet głupio mi tłumaczyć i wprowadzać widzów w szczegóły całego zajścia. Byłoby to nieeleganckie z mojej strony. Mogę dodać, że rozstaliśmy w przyjaznej atmosferze. Bardzo polubiłem tę ekipę, miałem nadzieję, że dłużej ta przygoda potrwa... - powiedział Gurłacz w rozmowie z portalem pomponik.
Serialowy Robert z "M jak miłość" przyznał jednak, że śmierć była najlepszym rozwiązaniem. Wroński zginął i na pewno już nigdy nie wróci. No chyba, że jako wspomnienie swojej siostry Ali...
- Wolę uśmiercenie niż niewiadomą, to znaczy wiem, że mi nie ciąży to z tyłu głowy, że do mnie nie wrócą, że to zamknięty rozdział w mojej karierze. Gdybym na przykład wyjechał gdzieś do Anglii to wiązałoby się to z moją nadzieją powrotu do tego, albo z jakąś sytuacją skomplikowaną, że produkcja "M jak miłość" chciałaby mnie z powrotem, a ja byłbym zajęty. Takiej sytuacji niezręcznej nie będzie.
Dla byłego aktora z "M jak miłość" śmierć Roberta była jednak sporym ciosem. Nie tak sobie bowiem ją wyobrażał i był naprawdę zawiedziony.
- Zginąłem, bo zostałem uderzony butelką w głowę przez pedofila... Nie chcę o tym mówić, nie były to kartony, więc pół biedy. Jak to w polskich serialach - nie była to godna śmierć... - dodał w wywiadzie Gurłacz.
i
i
i
i
i