Maciej Friedek z serialu Detektywi: Gram samego siebie

2012-05-13 4:00

Maciej Friedek (39 l.) już od 8 lat pojawia się w serialach sensacyjnodokumentalnych. Najpierw był policjantem z "W-11". Teraz występuje w "Detektywach". Na ekranie silny i zdecydowany, w życiu prywatnym jest ciepły i sympatyczny. Zaskakuje tylko nieco swoją nową figurą.

- Policjant z brzuchem?

- A chce się pan ścigać na dziesięć kilometrów? (śmiech)

- Nie, dziękuję. Nie jestem w formie (śmiech).

- Kiedyś, gdy jeszcze pracowałem w policji, biegałem z kumplami, grałem w kosza i piłkę. Potem przeszedłem do serialu i trochę odstawiłem sport. Próbowałem biegać dłuższe dystanse - dziesięć, dwadzieścia kilometrów. Niestety, to wymaga dużej dyscypliny i samozaparcia. A mając cztery dni zdjęciowe w tygodniu, człowiek po dwunastu godzinach spędzonych na planie przychodzi do domu i nie ma już siły nawet podnieść łyżki, aby zjeść. Wtedy myśli się tylko o odpoczynku. Na planie mimo nerwów, adrenaliny nie spalę tej tkanki tłuszczowej (śmiech). Wróciłem ostatnio do biegania i mam nadzieję, że uda mi się w końcu wziąć udział w maratonie.

- Po ośmiu latach grania w "W-11", i "Detektywach" czuje się pan bardziej policjantem czy aktorem?

- Kilkanaście lat byłem policjantem i na pewno zostało mi to we krwi. Wiele przeżyłem, nabrałem dziwnych nawyków. Na przykład zupełnie inaczej patrzę na ludzi, idąc ulicą. Byłem tak szkolony, pracując w wydziale kryminalnym jako oficer operacyjny, a wcześniej jako dochodzeniowy. Te zachowania zostały mi w zakamarkach mózgu, ale nie czuję się policjantem, bo zwolniłem się z pracy w policji. Natomiast do aktorstwa jeszcze daleka droga. Aktorami są moja żona (grająca w serialu Karolina Lutczyn-Friedek) i Krzysiek Dziób, którzy ukończyli szkołę teatralną. Ja gram samego siebie. Przenoszę swój charakter i doświadczenia życiowe na ekran. Zachowuję się na planie tak, jak w życiu prywatnym. Teraz trzeba zadać pytanie, czy to jest gra? Aktorem byłbym, gdybym zagrał w innej produkcji, ale nie wiadomo, czy dobrym (śmiech).

- Jaka była pańska reakcja, kiedy zobaczył się pan po raz pierwszy na ekranie?

- To był dramat! Moja porażka życiowa. Zadawałem sobie pytanie, czy to na pewno ja? (śmiech). Pierwszy dzień na planie, jak i cały rok były dla mnie bardzo trudne. W trakcie realizacji tych pierwszych odcinków byłem mocno zestresowany. Dopiero po pewnym czasie potrafiłem przenieść swoją praktykę policyjną na ekran. A jeszcze trudniej było, gdy zostałem prywatnym detektywem. Po pierwsze nigdy nim nie byłem, po drugie nie wiedziałem, z czym to się je. Kolejną rzeczą było to, że znany wszystkim w Polsce detektyw siedział wtedy w areszcie i bałem się, że będę kojarzony z kimś, kto jest postrzegany negatywnie.

- W serialu był pan ranny, grożono panu bronią. Jak było w prawdziwym życiu?

- Na szczęście nie spotkało mnie takie bezpośrednie zagrożenie. Nikt mi nie przykładał pistoletu do głowy czy noża do gardła. Ale kilka razy zapobiegliśmy podobnym sytuacjom. Staraliśmy się jak najszybciej obezwładnić osobę, która mówiła, że ma niebezpieczne narzędzie za plecami i zaraz go użyje. Pamiętam, jak staliśmy naprzeciwko chłopaka, który zamordował dwie osoby. Celowaliśmy w niego, a on trzymał ręce za plecami. Nie wiedzieliśmy, czy ma pistolet, czy nie. Musieliśmy wiedzieć, jak działać, jeżeli zacząłby te ręce szybko wyciągać w naszą stronę. Zdarzyło mi się, że broń była już przeładowana i odbezpieczona, a palce miałem na spuście. Nikomu nie życzę takich doświadczeń, bo są to sekundy, które trwają wieczność.

- Przyjeżdża pan na miejsce zbrodni i widzi ofiarę. To zostawia ślad w psychice?

- Każda śmierć człowieka zostawia ślad. Nie tylko morderstwa, ale też samobójstwa, wypadki. Nie jest łatwo, kiedy w dniu urodzin dziecka, jego tata wyskakuje z okna. Takich sytuacji miałem wiele i przez długi czas przeżycia z pracy przynosiłem do domu. Próbowałem je odzielać i po długim czasie udało się. Pracę zostawiałem na komisariacie, a w domu byłem już normalny.

- Wróćmy do "Detektywów". Można powiedzieć, że ma pan szczęście, iż może pracować z żoną na planie?

- Tak, to jest bardzo fajne. Mamy te same przeżycia, plotkujemy sobie, co działo się na planie, co jeszcze w naszej grze możemy poprawić. Zresztą żona bardzo mi pomaga, bo jest aktorką. Kiedy coś mi nie wychodzi, to po cichu podpowiada.

Kiedyś oprócz tego, że graliśmy i mieszkaliśmy razem, wspólnie prowadziliśmy restaurację. To była taka prawdziwa próba i jak widać wszystko się udało. Jesteśmy dojrzali, tolerancyjni i przyjęliśmy pewne wady partnera do wiadomości. Zaczęło się od przyjaźni, skończyło małżeństwem. Czego chcieć więcej? (uśmiech).

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki