Krzysztof Dziób z serialu Detektywi: Mógłbym otworzyć własne biuro detektywistyczne

2012-05-28 4:00

Krzysztof Dziób (36 l.) tworzy wraz z Marzeną Fliegel i Maciejem Friedkiem najpopularniejszy zespół detektywistyczny w Polsce. To także jedyny zawodowy aktor w tym gronie. Jak sobie radzi w świecie stróżów prawa i przestępstw z serialu "Detektywi"?

- Do świata policjantów detektywów wkroczył pan sześć lat temu. Czy koledzy z planu, pracujący wcześniej jako stróże prawa, pomagali przygotować się do roli?

- Oj, tak! Poprosiłem grających w "W-11" i w "Detektywach", żeby pokazali mi techniki operacyjne. Nie miałem przecież pojęcia o noszeniu broni, aresztowaniach czy obserwacji. Spotkałem się z wielką pomocą z ich strony. Teraz, po kilku latach pracy, ta rola weszła mi tak bardzo w krew, że coraz częściej łapię się na tym, że zaczynam utożsamiać się z detektywem, którego gram.

- Nic dziwnego, w końcu jest pan na planie kilka dni w tygodniu...

- Trzy, cztery razy w tygodniu. Kręcimy cały czas, ciągle coś się dzieje. A wolne mamy w święta. Do tego dochodzi miesiąc przerwy w wakacje. Wtedy mogę sobie odpocząć i na chwilę zapomnieć o graniu. Jednak w ciągu roku trudno znaleźć dłuższą przerwę. Musimy być dyspozycyjni, na planie jesteśmy w poniedziałki, środy i piątki.

- Nie jest pan już zmęczony "Detektywami"?

- W ogóle nie brałem pod uwagę, że to będzie tyle trwało. Kolejny rok jest dla mnie następnym etapem. Jestem szczęśliwy i usatysfakcjonowany, że tak daleko doszliśmy. Chciałbym przeżyć kolejne sześć lat w "Detektywach".

- Co jest dla pana jako aktora najtrudniejsze podczas kręcenia "Detektywów"?

- Kontakt z ludźmi, którzy nie mieli wcześniej doświadczenia w pracy z kamerą. Oczekuje się od nich bardzo trudnych rzeczy. Nie dość, że muszą zagrać i poprowadzić swoją postać, to jeszcze dochodzą zagadnienia techniczne, o których muszą myśleć - ustawianie się w odpowiednim miejscu do światła, zwracanie uwagi na mikroport. Często mamy jedną próbę, dwa, trzy duble i scena jest już nakręcona. Na plan przychodzą bardzo różni ludzie i nigdy nie wiemy, na kogo trafimy. Większość wie, co ma grać. Jednak zdarzają się tacy, którzy myślą, że naprawdę mamy się bić. Niektórzy z wrażenia zapominają, co mają powiedzieć.

- Niektórzy widzowie myślą, że "Detektywi" dzieją się naprawdę.

- Tak. To zabawne, ale też fajne. Takie sytuacje uświadamiają nam, że jesteśmy wiarygodni. Ostatnio kobieta, która udostępniała nam mieszkanie, powiedziała "Ojejku, myślałam, że to wszystko jest prawdziwe, a nie reżyserowane". Muszę przyznać, że przez te lata wiele się nauczyłem jako aktor. Przesiąkłem tym światem do tego stopnia, że chyba mógłbym otworzyć biuro detektywistyczne.

- Uważa pan, że mogłoby się udać?

- Żartowałem. Myślę, że mam za bardzo znaną twarz. Trudno byłoby mi prowadzić obserwację. Jednak historie, z jakimi się zetknąłem przy realizacji serialu, dały mi wiele do myślenia. Nasze scenariusze w dużym stopniu tworzone są na podstawie prawdziwych wydarzeń. Wcześniej nie miałem pojęcia, nie znałem takiej rzeczywistości. Naprawdę można wynieść z nich dobrą naukę.

- Czy jest jeszcze coś, czego mógłby pan się nauczyć?

- Widzowie mogą pomyśleć, że codziennie gramy podobnie, ale to ciągle jest nauka czegoś nowego. Każda bójka czy pościg są wyzwaniem. Nie kręcimy serialu w studiu. To są prawdziwe ulice Krakowa, po których chodzą zwykli ludzie. Każdy odcinek jest niesamowitą przygodą, ale też wiąże się z napięciem i stresem. Często czujemy się jak na prawdziwej akcji.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają